Koordynator wolontariatu… być albo nie być? Oto jest pytanie!

wpis w: warto wiedzieć | 0

Właśnie. Jak to z tymi koordynatorami jest? Czy warto się zastanowić nad taką ścieżką zawodową? Czym taka osoba zajmuje się w organizacji i czy w ogóle jest potrzebna? Postaram się odpowiedzieć na te i inne pytania. 

Zacznijmy jednak od tego kim jest koordynator. Może to banalne, ale na wstępie rozjaśni pewne kwestie. Według słownika języka polskiego to:

  1. «osoba lub instytucja koordynująca jakieś działania»
  2. «czynnik warunkujący harmonijne funkcjonowanie czegoś»

I moja ulubiona definicja 😉

  1. «przyrząd nawigacyjny do wyliczania współrzędnych geograficznych samolotu, pocisku rakietowego itp.»

Rzeczywiście z nawigacji również coś mamy. Jesteśmy trochę takim „all-in-one”. Sama na siebie mówię czasami „spinacz”, bo wiele spraw i rzeczy muszę spiąć, by ze sobą współgrały. Tak jak dyrygent wyznacza wspólną melodię dla wielu instrumentów i dzięki temu jest ona piękna i spójna, tak samo koordynator wyznacza wspólne działania przeróżnym osobowościom, z czego wynikają niesamowite rzeczy. 

Każdy koordynator to po trosze interdyscyplinarny zespół w jednej osobie. Musi być liderem, który sprawi, że wolontariusze mu zaufają i będą z zapałem i chęcią angażować się w działania. Nierzadko jest też psychologiem, pierwszą osobą, do której zwrócą się o pomoc, czy radę związaną z działaniem. Bardzo często nawiązują szczególne więzi. Staje się on dla nich przyjacielem, wsparciem. Jest organizatorem, nawigacją, prowadzi wolontariusza (szczególnie nowego) po ścieżkach wolontariackiego świata. Jeśli chodzi o działania, gdzie wolontariusz bezpośrednio współpracuje z podopiecznymi organizacji, to koordynator staje się również swego rodzaju „swatką”. Pomyślicie pewnie, że to śmieszne, a nawet absurdalne, ale tak jak swatki dobierają pary, które do siebie pasują, tak samo on musi dopasować konkretnego człowieka ze swojej grupy do podopiecznego, tak, by oboje dobrze się ze sobą czuli i chcieli spędzać razem czas lub do określonego działania, aby wszystko sprawnie poszło. Do tego często dochodzą poboczne rzeczy, jak organizacja imprez, rekrutacja, organizacja spotkań, rozwiązywanie gorących tematów i wiele, wiele innych. Nie ma czasu na nudę. Kiedy przyszłam do pracy po raz pierwszy usłyszałam pytanie „A ty tu będziesz codziennie?”. Możecie sobie wyobrazić moją zdziwioną minę. Palnęłam od razu „A można nie być?”. Wiele osób myśli, że bycie koordynatorem to taka prosta sprawa i nie ma za wiele pracy. Wierzcie mi, pracy jest dużo i o wiele więcej! Tym bardziej, jeśli ma się liczną grupę wolontariuszy. Czy jest ciężko? Bywa. Ale będę z wami szczera – na ten moment jest to najlepsze, co mogło mi się zawodowo trafić. Przede wszystkim poznani dzięki temu ludzie. Wiem, że mogę zrobić z nimi naprawdę wiele. Wyzwania, które uwielbiam, a których w tej pracy nie brakuje. A przede wszystkim uśmiech naszych podopiecznych. Obserwuję go podczas spotkań indywidualnych lub na akcjach, czy eventach. Widzę, jak działania wolontariuszy- pośrednio lub bezpośrednio- wpływają na ich nastrój. Kiedy dostajecie informacje o tym, że z powodu małego gestu- paczki, listu, kartki, rozmowy, czy innej drobnostki- podopieczny był przeszczęśliwy, a nawet popłakał się ze wzruszenia, to wiecie, że wasza praca ma sens. Oczywiście, jak w każdej pracy, są momenty (szczególnie zimą, kiedy kołdra jest wyjątkowo ciepła i przyjemna), że nie chce się wstawać i do głowy nieśmiało przychodzą takie myśli: „A może zostanę w domu? Może jakieś L4?”, ale wtedy przypominam sobie, ile dobrego mogę zrobić dla kogoś tego dnia i od razu jakoś lepiej się wstaje. Lubię też parafrazować słowa jednego z bohaterów serialu „Chirurdzy”, który mówił „dzisiaj jest piękny dzień na uratowanie komuś życia” , powtarzając sobie, że dzisiaj jest piękny dzień na upiększenie komuś życia. 

Kiedyś po tym, jak z wolontariuszami poszliśmy pomóc umyć okna i posprzątać naszemu podopiecznemu i jego żonie, którzy już z racji wieku i choroby nie byli w stanie zrobić tego samodzielnie, usłyszałam takie słowa „Wiesz Ania, dla was to może było tylko umycie okien i przejechanie szmatą po podłodze, ale dla mnie to było coś tak wielkiego, co sprawiło, że teraz bardziej chce mi się żyć.”. Takie rzeczy naprawdę mocno i na długo wbijają się w serce i głowę, utwierdzając w przekonaniu, że to, co robimy w organizacji ma wielkie znaczenie. Kiedy widzisz iskierki radości w oczach, uśmiech wdzięczności i szczerą radość z tego, że wraz ze swoją grupą superbohaterów po prostu jesteś, to każdego dnia z pracy wracasz z tarczą. To całe piękno tego wszystkiego. A jeśli organizacja chce mieć dobrze prosperującą grupę wolontariuszy musi zrozumieć, że to wszystko samo się nie zrobi i potrzebny jest tu człowiek do zadań specjalnych.   

Anna Pawłowska